13 tytułowych pięter- rozdziałów, z których każdy porusza inny problem związany z polskim mieszkalnictwem. Springer rozpoczyna jednak swój reportaż od "Lustra", opowiadającego o przedwojennym głodzie mieszkaniowym i Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, gdzie kilku idealistów pragnęło zapewnić mieszkania wszystkim, szczególnie tym najbardziej potrzebującym. Z tej długiej lekcji historii, przenosimy się w teraźniejszość, by podczas wędrówki przez poszczególne piętra wieżowca Springera poznać dzisiejsze problemy mieszkaniowe.
(...)
A lista problemów mieszkaniowych z którymi muszą zmierzyć się Polacy jest długa. Marzenia o uzyskaniu kredytu mieszkaniowego i wystarczającej zdolności kredytowej, kredyty we frankach szwajcarskich, oszustwa deweloperów, problem bezwzględnych "czyścicieli kamienic". Obraz dzisiejszej polityki mieszkaniowej, która w rzeczywistości nie istnieje, bo dla polityków działania długofalowe, obejmują okres jedynie do kolejnych wyborów parlamentarnych.
Przygnębiająca, to mało powiedziane. "13 pięter" Filipa Springera wzbudzają złość, oburzenie, gniew i uczucie bezradności. Dramatyczne historie, które przedstawia autor udowadniają, że posiadanie własnego mieszkania nie jest prawem, a przywilejem, dostępnym jedynie dla wybranych.
Dla tych, którzy posiadają odpowiednią zdolność kredytową, którzy podpiszą z bankiem cyrograf na 30 lat i wpis hipoteki do księgi wieczystej.
Problemy i historie, które opisuje Springer nie są nowe. Piszą o nich gazety, możemy je obejrzeć w telewizji, jednak skupienie w jednym reportażu większości problemów z jakimi zmaga się współczesny rynek mieszkaniowy robi ogromne wrażenie. To kondensacja złości czytelnika na absurdalne i bezduszne reguły jakie rządzą tym rynkiem. Gniew, bezsilność i przekonanie, że problem mieszkań w Polsce jest nie do przezwyciężenia, bez znaczenia czy pragniemy mieszkanie kupić, czy tylko wynająć, każdy z nas trafi na ścianę. Prawo do marzeń o własnym M posiadają tylko szczęśliwcy.
Dom, słowo, które powinno kojarzyć się każdemu z nas z poczuciem bezpieczeństwa i stabilizacją, w "13 piętrach" znacząco odbiega od naszych wyobrażeń. Smutne jest, że nie potrafiliśmy wyciągnąć wniosków, wciąż popełniając te same błędy co w przedwojennej Polsce.
Reportaż Filipa Springera jest wyjątkowo gorzką pigułką. Nie tylko dla władz które od stu lat nie potrafią rozwiązać wciąż tak bardzo aktualnego problemu, ale każdego z nas.
13 trudnych pięter, które obdzierają ze złudzeń, ale które warto pokonać.
Marta Ciulis-Pyznar
Mamy rok 1920 i odważnie wkraczamy w przedwojenną Warszawę. Najpierw tylko filmowo, patrzymy na czarno-biały ekran oglądanego filmu i zachwycamy się pięknem miasta. Blask ulic po deszczu, oświetlone witryny sklepowe, wyprostowani ludzie, mieszkańcy stolicy, tak swobodni w swej codzienności... Wszystko jest niemalże bajeczne, lecz, tu pojawia się zgrzyt – pada pytanie o żebraków, o ubogich siedzących na schodkach sklepów, czy na rogach kamienic.
(...)
Gdzie są ci, których nie stać na życie, na egzystencję? Co skrywają mury okazałych kamienic? Cały ten filmowy obraz, to gęsty lukier skrywający prawdę. To film „Warszawa 1935” będący rekonstrukcją dawnej stolicy, która mało ma wspólnego z faktyczną rzeczywistością.
Stolica puchnie od biedoty. Pod dachami każdego z domów koczuje tak wiele ludzi, że nie sposób mówić tu o normalnych warunkach bytowych. Im mniejsza powierzchnia użytkowa, tym więcej mieszkańców, tym więcej głów gnieżdżących się koło siebie. Jak ptaki w gniazdach, których nie chcą opuścić. Są i tacy, którzy tego dachu nie mają. Bezdomni. Ludzie na brukach niepotrzebni nikomu. Tak wygląda prawda o powojennej Warszawie. Springer bierze nas na spacer właśnie tą drogą. Zaglądamy do mieszkań, do domów, do opuszczonych czasem drewnianych bud. Człowiek potrafi stworzyć sobie lokum w każdym niemalże miejscu, potrafi zaadoptować wszystko, byleby mieć gdzie głowę położyć. Wtedy to powstają Spółdzielnie Mieszkaniowe, które mają być szansą dla takich właśnie ludzi, lecz łatwo powiedzieć, gorzej wdrożyć w życie. Kto ma pieniądze na zostanie członkiem? Komu będą przydzielane owe „mieszkania”, których wysyp tak teraz obiecują?
Nie od dziś wiadomo, że pierwszeństwo przysługuje silniejszym, tu akurat tym zamożniejszym. Dziwne jest jednak to, że ludzie pracują, czasem nawet dwuzmianowo w różnych miejscach i nie stać ich na własne mieszkanie. Ciasnota jaka panoszy się za każdymi zamkniętymi drzwiami jest wprost niebywała. Czterdzieści cztery osoby w dwupokojowym „lokalu użytkowym” o niewielkim metrażu - liczby nie kłamią. Brak poszanowania godności ludzkiej, brak własnego kąta, brak własnej kanapy, choćby zniszczonej. Brak wszystkiego. Tłok, ścisk, czasem nawet podnajem wynajmu i większa rotacja mieszkańców, ale szansa na kilka groszy.
W tej części „13 pięter” odniosłam wrażenie, że ludzie są pasożytami dla miasta, dla Państwa w ogóle. Że wymuszają prace nad polityką mieszkaniową, która wymaga notorycznych przekształceń niekorzystnych dla tych, którym ma pomagać. Nikt nie chce ponosić odpowiedzialności za przeludnienie, za biedę i nędzę.
Rewolucji dokonuje trójka znajomych: Teodor Toeplitz, Stanisław Tołwiński i Stanisław Szwalbe, założyciele Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, i wyznając zasadę, że „(...) własne mieszkanie jest dla człowieka taką samą koniecznością jak własne buty czy ubranie (...)” rozpoczynają działalność na rzecz społeczeństwa.
Zmianę jednak przyniesie powojnie i to, co nastąpi potem. Springer zimną wodą cuci nas we współczesności, i co? Mamy piękne bloki, drapacze chmur, deweloperskie cuda gotowe do zamieszkania lecz bez kredytu wstęp wzbroniony. Dlatego wszyscy, którym rarytas podany na tacy zasmakował, zaciągają kredyty na horrendalne sumy, a kilkuletnie umowy zmuszają do harówki i ciągłej oszczędności, do odkładania każdej złotówki. Absurdem staje się rozkoszowanie własnym m4. Nie ma czasu na odpoczynek, na przebywanie w czterech ścianach dorobku, na oglądanie choćby własnych – jeszcze niespłaconych – ścian. Ale chcesz mieć mieszkanie, musisz mieć i kredyt w banku. Zawiązuje się trio ze spłacającym włącznie.
Pytam, co Springer chce nam pokazać? Bo pokazuje to, co boli. Pokazuje to, co wiemy, albo, co nam się wydaje, że wiemy. Po przeczytaniu „13 pięter” otwieramy oczy na to, co stanowi drugie dno. Mieszkanie stało się dobrem luksusowym, dobrem dla „wybranych”. Właściciel staje się koniem zaprzęgowym banku, z którym ma zobowiązanie kredytowe i orze to swoje poletko przez bagatela trzydzieści lat. To, co powinno być namiastką szczęścia jest namiastką bólu przez łzy. Ale skoro człowiek może powiesić obrazek bez pytania o pozwolenie, to znaczy, że ma DOM, że jest u siebie.
Springer nie boi się zaglądać przez szyby. Nie boi się prawdy, jaką skrywają zamknięte drzwi każdego z mieszkań, a każde skrywają inną historię. Otwierają je ludzie radośni, czasem smutni, czasem szarzy. Ale przeszłość nie zawsze ma znaczenie, istotna jest teraźniejszość i jutro. Bo trzeba wstać, iść do pracy, walczyć o zarobki, trzeba ciągnąć to wszystko do przodu.
Trudno zapomnieć o „13 piętrach”. Nie sposób szybko oczyścić się z historii bohaterów. Zmienia się postrzeganie własnego mieszkania, sąsiadów, osiedla. Zmienia się sam człowiek, który będąc trybikiem w rękach deweloperów odczuwa ciężar kłamstw i niedotrzymanych obietnic. A Springer nie podaje ręki na ratunek. On uzmysławia nam prawdę o człowieczeństwie, która niestety boli.
A lista problemów mieszkaniowych z którymi muszą zmierzyć się Polacy jest długa. Marzenia o uzyskaniu kredytu mieszkaniowego i wystarczającej zdolności kredytowej, kredyty we frankach szwajcarskich, oszustwa deweloperów, problem bezwzględnych "czyścicieli kamienic". Obraz dzisiejszej polityki mieszkaniowej, która w rzeczywistości nie istnieje, bo dla polityków działania długofalowe, obejmują okres jedynie do kolejnych wyborów parlamentarnych.
Przygnębiająca, to mało powiedziane. "13 pięter" Filipa Springera wzbudzają złość, oburzenie, gniew i uczucie bezradności. Dramatyczne historie, które przedstawia autor udowadniają, że posiadanie własnego mieszkania nie jest prawem, a przywilejem, dostępnym jedynie dla wybranych.
Dla tych, którzy posiadają odpowiednią zdolność kredytową, którzy podpiszą z bankiem cyrograf na 30 lat i wpis hipoteki do księgi wieczystej.
Problemy i historie, które opisuje Springer nie są nowe. Piszą o nich gazety, możemy je obejrzeć w telewizji, jednak skupienie w jednym reportażu większości problemów z jakimi zmaga się współczesny rynek mieszkaniowy robi ogromne wrażenie. To kondensacja złości czytelnika na absurdalne i bezduszne reguły jakie rządzą tym rynkiem. Gniew, bezsilność i przekonanie, że problem mieszkań w Polsce jest nie do przezwyciężenia, bez znaczenia czy pragniemy mieszkanie kupić, czy tylko wynająć, każdy z nas trafi na ścianę. Prawo do marzeń o własnym M posiadają tylko szczęśliwcy.
Dom, słowo, które powinno kojarzyć się każdemu z nas z poczuciem bezpieczeństwa i stabilizacją, w "13 piętrach" znacząco odbiega od naszych wyobrażeń. Smutne jest, że nie potrafiliśmy wyciągnąć wniosków, wciąż popełniając te same błędy co w przedwojennej Polsce.
Reportaż Filipa Springera jest wyjątkowo gorzką pigułką. Nie tylko dla władz które od stu lat nie potrafią rozwiązać wciąż tak bardzo aktualnego problemu, ale każdego z nas.
13 trudnych pięter, które obdzierają ze złudzeń, ale które warto pokonać.
Marta Ciulis-Pyznar
Stolica puchnie od biedoty. Pod dachami każdego z domów koczuje tak wiele ludzi, że nie sposób mówić tu o normalnych warunkach bytowych. Im mniejsza powierzchnia użytkowa, tym więcej mieszkańców, tym więcej głów gnieżdżących się koło siebie. Jak ptaki w gniazdach, których nie chcą opuścić. Są i tacy, którzy tego dachu nie mają. Bezdomni. Ludzie na brukach niepotrzebni nikomu. Tak wygląda prawda o powojennej Warszawie. Springer bierze nas na spacer właśnie tą drogą. Zaglądamy do mieszkań, do domów, do opuszczonych czasem drewnianych bud. Człowiek potrafi stworzyć sobie lokum w każdym niemalże miejscu, potrafi zaadoptować wszystko, byleby mieć gdzie głowę położyć. Wtedy to powstają Spółdzielnie Mieszkaniowe, które mają być szansą dla takich właśnie ludzi, lecz łatwo powiedzieć, gorzej wdrożyć w życie. Kto ma pieniądze na zostanie członkiem? Komu będą przydzielane owe „mieszkania”, których wysyp tak teraz obiecują?
Nie od dziś wiadomo, że pierwszeństwo przysługuje silniejszym, tu akurat tym zamożniejszym. Dziwne jest jednak to, że ludzie pracują, czasem nawet dwuzmianowo w różnych miejscach i nie stać ich na własne mieszkanie. Ciasnota jaka panoszy się za każdymi zamkniętymi drzwiami jest wprost niebywała. Czterdzieści cztery osoby w dwupokojowym „lokalu użytkowym” o niewielkim metrażu - liczby nie kłamią. Brak poszanowania godności ludzkiej, brak własnego kąta, brak własnej kanapy, choćby zniszczonej. Brak wszystkiego. Tłok, ścisk, czasem nawet podnajem wynajmu i większa rotacja mieszkańców, ale szansa na kilka groszy.
W tej części „13 pięter” odniosłam wrażenie, że ludzie są pasożytami dla miasta, dla Państwa w ogóle. Że wymuszają prace nad polityką mieszkaniową, która wymaga notorycznych przekształceń niekorzystnych dla tych, którym ma pomagać. Nikt nie chce ponosić odpowiedzialności za przeludnienie, za biedę i nędzę.
Rewolucji dokonuje trójka znajomych: Teodor Toeplitz, Stanisław Tołwiński i Stanisław Szwalbe, założyciele Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, i wyznając zasadę, że „(...) własne mieszkanie jest dla człowieka taką samą koniecznością jak własne buty czy ubranie (...)” rozpoczynają działalność na rzecz społeczeństwa.
Zmianę jednak przyniesie powojnie i to, co nastąpi potem. Springer zimną wodą cuci nas we współczesności, i co? Mamy piękne bloki, drapacze chmur, deweloperskie cuda gotowe do zamieszkania lecz bez kredytu wstęp wzbroniony. Dlatego wszyscy, którym rarytas podany na tacy zasmakował, zaciągają kredyty na horrendalne sumy, a kilkuletnie umowy zmuszają do harówki i ciągłej oszczędności, do odkładania każdej złotówki. Absurdem staje się rozkoszowanie własnym m4. Nie ma czasu na odpoczynek, na przebywanie w czterech ścianach dorobku, na oglądanie choćby własnych – jeszcze niespłaconych – ścian. Ale chcesz mieć mieszkanie, musisz mieć i kredyt w banku. Zawiązuje się trio ze spłacającym włącznie.
Pytam, co Springer chce nam pokazać? Bo pokazuje to, co boli. Pokazuje to, co wiemy, albo, co nam się wydaje, że wiemy. Po przeczytaniu „13 pięter” otwieramy oczy na to, co stanowi drugie dno. Mieszkanie stało się dobrem luksusowym, dobrem dla „wybranych”. Właściciel staje się koniem zaprzęgowym banku, z którym ma zobowiązanie kredytowe i orze to swoje poletko przez bagatela trzydzieści lat. To, co powinno być namiastką szczęścia jest namiastką bólu przez łzy. Ale skoro człowiek może powiesić obrazek bez pytania o pozwolenie, to znaczy, że ma DOM, że jest u siebie.
Springer nie boi się zaglądać przez szyby. Nie boi się prawdy, jaką skrywają zamknięte drzwi każdego z mieszkań, a każde skrywają inną historię. Otwierają je ludzie radośni, czasem smutni, czasem szarzy. Ale przeszłość nie zawsze ma znaczenie, istotna jest teraźniejszość i jutro. Bo trzeba wstać, iść do pracy, walczyć o zarobki, trzeba ciągnąć to wszystko do przodu.
Trudno zapomnieć o „13 piętrach”. Nie sposób szybko oczyścić się z historii bohaterów. Zmienia się postrzeganie własnego mieszkania, sąsiadów, osiedla. Zmienia się sam człowiek, który będąc trybikiem w rękach deweloperów odczuwa ciężar kłamstw i niedotrzymanych obietnic. A Springer nie podaje ręki na ratunek. On uzmysławia nam prawdę o człowieczeństwie, która niestety boli.